środa, 2 lipca 2014

#1 Harry


Niezależność.
Niezależność.
Niby takie proste słowo, a znaczy dla mnie tak wiele. Wpisując to słowo w google dostrzeżemy mnóstwo wyszukiwań. Znaczenie, pochodzenie i mnóstwo zbędnych informacji. Ale...czym tak naprawdę jest niezależność? Decydowanie o sobie. Myśl, że ponoszę za siebie odpowiedzialność. Powiadają, że nie da się być niezależnym w stu procentach. Że każdy potrzebuje pomocy. Że dobrze jest mieć kogoś gotowego ci towarzyszyć.
Być od czegoś zależnym. Całe życie jestem niesamodzielna. Czego innego oczekiwać od córki milionerów?
Jestem niebieskooką brunetką, o twarzyczce aniołka. Nienawidzę tego opisu, ale taka jestem. To jest niezmienne jak kształt Ziemi. Tak po prostu jest i trzeba się z tym pogodzić.
Jestem otoczona nienawiścią. Jestem sama.
Dziewczyny posyłają mi jadowite spojrzenia wzbogacone o niepochlebne uwagi. Chłopcy boją się. Tak, boją się filigranowej siedemnastolatki. Warto jednak dodać, że ta drobnica ma za sobą ojca, który może "wyrównać rachunki" w bardzo nieprzyjemny sposób.
Samotność. Zależność. Nienawiść. Ból.

Ścieram dłonią pot z czoła. Za małe spodenki wrzynają mi się w tyłek, a obcisły podkoszulek okropnie się lepi. Pot jest dobry. Ochładza organizm. Ale czemu musi być tak ohydny?! Zmieniam piosenkę na odtwarzaczu i w uszach rozbrzmiewają mi wesołe tony jakiejś przesłodzonej piosenki. Zniesmaczona biegnę dalej lekko unosząc twarz ku słońcu. Mam wrażenie, że witamina D wchłania się w moje pory. Nie potrafię wytłumaczyć co dają mi biegi. Po prostu czuję się wtedy taka wolna. Wolna jak ptak, który w każdej chwili może rozwinąć skrzydła i polecieć hen daleko. A nikt nie zwróci na to większej uwagi.

Dobiegam do domu. Przepraszam, rezydencji. Nie znoszę tego całego przepychu. Najchętniej zamieszkałabym w małej chatce nad jeziorem, gdzie towarzyszyłoby mi tylko echo. Albo w wielkim mieście, w którym pozostaje się anonimowym. Dzisiaj to zrobię.

Wolność. Anonimowość. Obojętność. Niezależność. Wielkie Miasto.

Powitam Londyn z ogromną radością. W końcu spełnią się moje marzenia. Stanę się niezależna. Znajdę pracę, wynajmę kawalerkę i wraz z rówieśnikami będę narzekać na natłok pracy od wymagających profesorów. O tak, to jest życie!

Rozglądam się po moim pokoju. Jakiś plakat niedbale powieszony na ścianie, przeogromna szafa pełna ciuchów, których i tak nie noszę, zdjęcia przypięte do tablicy korkowej, łóżko nakryte narzutą z panoramą miasta. Dwa okna, z których widok wychodzi na ogród pełen róż. Gdy mocniej zawieje wiatr zapach niesie się, aż tutaj. Biurko, na którym wiecznie stoi laptop, mały stolik oraz dwa fotele. Dla mnie są to po prostu przedmioty, których obecność jest konieczna. Całą mnie wyraża jednak regał stojący w kącie pokoju. Jest on wypełniony książkami, piętrzą się one czyniąc mebel prawie niewidocznym, ale ja wiem, że on tam jest.
Roztargniona wyszarpnęłam walizki z szafy. Wrzucałam do nich przeróżne rzeczy. Gdyby ktoś otworzył moje walizki nie byłby w stanie pojąć systemu, w jakim przedmioty zostały ułożone, czy raczej wepchnięte. Całkowity brak logiki.

Delikatnie wzięłam w dłonie bilet lotniczy. Przesunęłam po nich palcami i wyczułam wypukły numer. Ten mały papierek to moja przepustka do nowego życia. Do samodzielnej egzystencji.


Minął okrągły miesiąc. Moje dłonie przestały być gładkie, a stały się szorstkie- typowo spracowane. Przestałam myśleć o głupotach, teraz zajmowałam się tylko poważnymi rzeczami. Studia. Praca. Rachunki. Sprzątanie. Nauka. Studia. Praca...

Praca. Teraz powinnam w pocie czoła serwować posiłki głodnym klientom. Powinnam przechadzać się między stolikami i dolewać kawy. Powinnam poprawiać fartuszek i posyłać formalne uśmiechy. Powinnam męczyć nogi w szpilkach na niebotycznym obcasie. Tymczasem siedzę z kubkiem herbaty przy starym, mahoniowym stole nerwowo ściskając długopis. Nie jestem w stanie związać początku z końcem. Jestem spłukana, a wrodzona duma nie pozwala mi skontaktować się z rodzicami, którzy od ręki mogliby podesłać mi parę milionów. Niezależność to słowo obija się w mojej głowie zmywając sen z powiek. Rozgorączkowana wyliczam czy starczy mi na rachunki. Jestem w sam raz tyle pieniędzy ile potrzebuję. O ile jestem w stanie wytrzymać bez jedzenia. Wściekła wbijam spojrzenie w ścianę, z której odchodzi farba. Wrzeszczę. To nie tak miało wyglądać! Miałam radośnie chodzić do pracy i uczyć się, a pod wieczór wracać do przytulnej kawalerki! Moje życie to jakiś cholerny żart! Otwieram gazetę na stronie z ogłoszeniami o mało nie rozrywając delikatnego papieru.
Pomoc sprzątająca. 
Dziewczyna, która spełni każdą zachciankę.
Opiekunka do dzieci.
Fryzjerka z doświadczeniem.
Nic mnie nie interesowało. Ba! Oferty były albo sprośne albo wymagające doświadczenia. Zniesmaczona przesuwałam oczy po kolejnych linijkach tekstu.
Ochroniarz.
Roześmiałam się sama do siebie. Nie potrzebowałam doświadczenia, miałam mieć tylko dystans, jak to określili. Ochroniarz. Prychnęłam i ku własnemu zdziwieniu sięgnęłam po komórkę, aby zadzwonić.

***

- Skup się. To twój pierwszy dzień w pracy. On zadecyduje czy dostaniesz tą fuchę- Mężczyzna, który przedstawił mi się jako Paul, próbował wdrążyć mnie w pracę.
- Rozumiem. Mogę pana zapewnić, że będę się starać. Mam tylko jedno pytanie. O co chodziło z tym całym "dystansem"?- Spytałam łapiąc się pod boki.
Paul wyraźnie się zmieszał. Myślałam, że mam ochraniać profesjonalny zespół, a ewidentnie coś było na rzeczy. Tak, studentka pierwszego roku ma ochraniać zespół światowej klasy. A więc czemu dostałam pracę? Prosta sprawa- ochroniarzy jest paruset, potrzebowali osoby z dystansem, niepozornej, która, będzie stała w tłumie i obserwowała czy fanki zachowują się należycie. Łatwizna. 

Wtem do sali wparowała piątka chłopaków tworząc niemiłosierny hałas. Pożałowałam, że jednak nie zadzwoniłam w sprawie tej pomocy sprzątającej. 

- To właśnie nich masz ochraniać, czy raczej pilnować.- Mężczyzna posłał mi przepraszające spojrzenie. Nie rozumiem dlaczego. Sama się na to pisałam.
Piątka chłopaków stała jakby ktoś przykuł im nogi do podłogi.
- Przedstawilibyście się- syknął cicho Paul. Mimo jego starań usłyszałam to.
- Jestem Niall. Niall Horan.- Blondyn pomachał mi niewinnie, co spowodowało u mnie myśl: Hej! Czy on aby na pewno ma 20 lat?
- Hej! Jestem Zayn. Co tam u ciebie?- Zapytał Mulat, czym zyskał moją sympatię.
- Dobrze. Dziękuję.- Rozpromieniłam się. Może choć jeden będzie...spokojniejszy. 
- Nazywam się Liam Payne, miło cię poznać.- Brązowooki pokazał, że umie posługiwać się należycie słowami.
- Jestem Louis Tomlinson. A ty to..?
Pytanie zawisło w powietrzu.
- [T.I.][T.N.]
- Jestem Harry Styles, piękna- chłopak z bujnymi lokami posłał mi uśmiech.
Stado motyli zaczęło latać w moim żołądku. Kogo ja oszukuję, to były rozwścieczone osy! Uśmiechnęłam się życzliwie. Upomniałam się, że jestem tu tylko po to, aby zarobić pieniądze na życie. To nie jest pora na amory!

***

Arena była przeogromna. Chłopacy czynili ostatnie poprawki za sceną, a miliony fanek podekscytowane piszczały i machały transparentami, które trzymały kurczowo w rękach. Patrzyłam na to wszystko z niedowierzaniem. Nigdy nie pomyślałabym, że tyle dziewczyn może szaleć za jakimś zespołem. Wady życia pod kloszem.
Szybko przemknęłam na swoje miejsce. Miałam siedzieć w pierwszym rzędzie, aby mieć dobry wgląd na scenę oraz publiczność. Chłopcy jak szaleni biegali po scenie, śpiewali i wygłupiali się jak dzieci. Nigdy wcześniej nie słyszałam jak śpiewają, ale muszę przyznać, że byli dobrzy. Było widać, że sprawia im to radość. Jak gdyby wcale się nie męczyli. Obserwując, dostrzegłam pewną symbiozę pomiędzy chłopcami a fankami. Oni cieszyli się śpiewaniem, a fanki cieszyły się ich szczęściem. Jedno było zależne od drugiego. Nieodłączne. Uznałam, że to wspaniałe i pierwszy raz zapragnęłam takiej zależności. Chciałabym czerpać energię i szczęście, przy okazji, zapewniając je komuś. Dostrzegłam też niewidzialną nić porozumienia. W pewnym momencie Louis stał blisko publiki, a Zayn daleko w głębi. Wystarczyło spojrzenie, by obaj pomyśleli o tym samym. Niesamowite. 
Połowa koncertu minęła spokojnie. Directioners zachowywały się spokojnie, a chłopcom nic nie groziło. Perfekcyjnie. Dałam się ponieść muzyce i nie znając tekstu nuciłam pod nosem. Ta praca może mi się spodobać. A co więcej jest dobrze opłacana. 
Wyczułam podniecenie fanek i porozumiewawcze spojrzenia chłopaków i już wiedziałam, że coś się szykuje. Zaczęli śpiewać jakąś szybką piosenkę, a dziewczyny wiernie im wtórowały. Wtem rozpętało się moje osobiste piekło. W stronę sceny leciał kamień pokaźnych rozmiarów. Rozejrzałam się spanikowana za innymi ochroniarzami, ale wszyscy jakby rozpłynęli się w powietrzu. Świetnie! A miało być tak dobrze! Śledziłam wzrokiem kamień, aby szybko ostrzec potencjalną ofiarę.

Wystarczyła sekunda, abym zorientowała się, że kamień był zarezerwowany dla mnie. To ja jestem tą "potencjalną ofiarą". Nie zdążyłam się schylić i bryła skalna trafiła mnie w głowę. Pociemniało mi przed oczami. Pamiętam moją ostatnią myśl. Mogę pożegnać się z posadą.

***

Aparatura pikała niemiłosiernie. Zamrugałam, aby przywrócić zdolność widzenia. Od razu poraziła mnie biel ścian. Poruszyłam się w sztywnej pościeli. Podążyłam wzrokiem za rurką, która kończyła się w wenflonie wbitym w moją rękę. Szmery przywróciły mnie do rzeczywistości. Harry siedział na taborecie wiercąc się jak pięciolatek. Liam nerwowo przechadzał się po sali. Niall ukradkiem skubał jakąś bułkę. Zayn i Louis rozmawiali z pielęgniarką. Poruszyłam nogami, aby upewnić się, czy aby na pewno nadal są mi podległe. 
- [T.I]
Harry wwiercał we mnie swoje szmaragdowe oczy. Motyle poderwały się do lotu. Motyle jak ptaki, nigdy nie pomyślałam o tym podobieństwie. Jedno i drugie jest wolne, niezależne. Czyżby miłość była swego rodzaju niezależnością? 
- Tak?- Spytałam niepewnie. Pocierałam palcem miejsce po wcześniejszym ukłuci. Najwyraźniej miałam już wenflon. Ten jest drugi.
- Wystraszyłaś nas! Ten kamień wziął się jakby znikąd!- Harry mówił chaotycznie. 
- Oddychaj- Zaśmiałam się lekko, starając się go uspokoić.
Spojrzałam na chłopaków w poszukiwaniu pomocy, ale gdzieś ich wcięło. Pewnie znudziło się im czekanie i, gdy stwierdzili, że ze mną w porządku, wyszli na poczekalnie. Widocznie bardzo kusiła ich perspektywa odpoczęcia na tych plastikowych krzesełkach, które były co najmniej, śmieszne. Brak im było funkcjonalności.
Dotarło do mnie, że Harry cały czas mi coś opowiadał.
- Hm?
- Nie słuchałaś mnie, prawda?- Spytał, mimo że znał odpowiedź.
- Niekoniecznie.- Przyznałam posyłając mu przepraszający uśmiech.
- A więc musisz mi to wynagrodzić, piękna.
Przyciągnął mnie do siebie, mimo mojego zszokowanego wyrazu twarzy. Kciukiem odsunął mój kosmyk włosów i delikatnie pocałował. Przerwał zdecydowanie za szybko, ale całował mnie wystarczająco długo, bym zapamiętała smak pocałunku i jego indywidualny zapach ciała. 
- Liczę, że dasz mi szansę.
Wstał z taboretu, który stał obok mojego łóżka. Nachylił się nade mną i złożył pocałunek na moim czole. Odprowadziłam go uśmiechem.
I dopiero wtedy zrozumiałam. Całe życie miałam błędne pojęcie o niezależności. Myśl, że mam kogoś kto darzy mnie miłością, kogoś dla kogo jestem całym światem jest wyzwalająca. Dopiero kochając kogoś jestem wolna. Całe życie byłam spętana negatywnymi wyobrażeniami. Teraz rozpoczęłam nowe życie. Życie niezależne, wolne, bo wzbogacone o miłość.



Napisała: Alison Payne


Hej!
To mój pierwszy imagin, więc błagam, bądźcie wyrozumiali ;) Kolejny powinien być już lepszy. W końcu pierwsze koty za płoty.
Mojego pierwszego imagina dedykuję Maddie Horan, ponieważ gdyby mi nie zaufała, gdyby nie przebiła się przez warstwy pozorów, którymi się otaczam, nigdy nie napisałabym tutaj. Tak więc dziękuję Ci, że potrafisz dostrzec to, czego inni nie chcieli poznać. Dziękuję, że jesteś. Gdyby nie ty pewnie tkwiłabym w życiu bez żadnych planów, bez muzyki.

                                                                                                           Alison

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz