niedziela, 17 sierpnia 2014

#2 Harry cz.2


Szybko zwolniono mnie ze szpitala. Nie wydarzyła się żadna poważna sytuacja, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby przyśpieszyć moje wyjście i powrót do świata żywych. Natomiast nadal miałam duży problem. Incydent ten pozbawił mnie pracy. Najwyraźniej oczekiwali, że będę miała stalową głowę. Przecież miałam być tam dla nierozpoznania! Taka tajna ninja, a nie Schwarzenegger. Mogli dać mi na próbę złamać kłodę dłonią albo coś w tym rodzaju. 

Oburzona zachowaniem dziewczyny, która zamiast rzutu pluszakiem na scenę wybrała opcję "kto dalej rzuci kamieniem", ale po części zaintrygowana niedawnym zachowaniem Harry'ego dziarsko kroczyłam ulicami Londynu. To miasto ciągle mnie zadziwia. Za dnia centrum kultury, przepełnione zabytkami i uczelniami obleganymi przez przejętych studentów, w nocy ulegało diametralnej zmianie. Stawało się miastem zabawy. Ciągi ulic i odwieczne korki uliczne z początku napawały mnie lękiem, lecz teraz są bliskie mojemu sercu. Znam tutejszych ludzi, ich zwyczaje i wymagania. Wysoko cenią sobie wychowanie i tolerancję. 

Zatrzymałam się przed obskurną, acz przytulną, kamienicą. Wzięłam głęboki oddech, wygrzebałam z kieszeni klucze i otworzyłam ciężkie, drewniane drzwi. Szybko przemknęłam klatką i rozpoczęłam mozolną wspinaczkę po schodach, która spowodowała lekkie zawroty głowy. Może powinnam była zostać jeszcze trochę pod obserwacją lekarza. Nie. Musiałam powrócić do rzeczywistego świata i rozwiązać swoje problemy porzucając przy tym strach. 

Widok sfatygowanej kanapy jeszcze nigdy nie napełnił mnie takim szczęściem. Zadowolona usiadłam, czy raczej wyciągnęłam się na tapczanie. Przymknęłam oczy rozkoszując się chwilą spokoju. Ostatnia przed poszukiwaniem pracy. Ostatnia przed wkuwaniem do egzaminów. Ostatnia przed sprzątaniem mieszkania. Ostatnia przed koszmarem, który rozpocznie się za

3
2
1

Rozległ się dźwięk komórki. Ktoś napisał. Wstanie, pójście na korytarz i sięgnięcie po torebkę wydawały mi się teraz niemożliwością. Wszystko jest możliwe. Zmaltretowana uczyniłam to. Wpisałam kod, który miał ochronić mój telefon, moją prywatność, przed ciekawskimi oczami innych.


Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie zapłonęła we mnie iskierka nadziei. Jakby w moich żyłach, zamiast krwi, płynęła benzyna, a ta wiadomość była niczym zapałka. W efekcie w mojej głowie wybuchnął natłok pytań.
Ozdrowiałam w jednej chwili i pobiegłam do łazienki, aby doprowadzić się do porządku. Resztą zajmę się później. 

***

Pokonywałam korytarz nad wyraz sprawnie, jak na osobę, której doświadczenie w poruszaniu się na 12- centymetrowych szpilkach ogranicza się do minimum. Zastanawiałam się po co wykładają podłogę czerwoną wykładziną. To jakaś aluzja do czerwonego dywanu? Rozumiem, że tą ścieżką podążają gwiazdy, ale dla osób takich jak ja, jest to zabawne, choć nieco krępujące. Głupi materiał sprawił, że poczułam się pomniejszym człowiekiem, który powinien cieszyć się, że w ogóle ma zaszczyt poruszać się po tych korytarzach. Jakby miało mi to przypomnieć, że nigdy nie osiągnę tego co celebryci. Ale prawdę mówiąc, nie chcę. 

Czemu pieniądze i sława są wyznacznikiem wartości człowieka? Żyjąc u boku rodziców, odziana w skromne sukienki, z włosami wyszczotkowanymi z dokładnością co do milimetra, byłam traktowana z szacunkiem? To było upokarzające. Gdybym wynalazła coś przydatnego dla ludzkości, na przykład lek na raka, mogłabym ten szacunek jeszcze w jakiś sposób zrozumieć. Zdystansowanie i ukradkowe spojrzenia wzbudzają we mnie niechęć, swego rodzaju rezerwę. Gdy wyjechałam na studia, mury, które dzieliły mnie od ludzi, zostały zburzone, ponieważ nie śmierdziałam dolarem. To było jak błogosławieństwo.

Delikatnie zapukałam do drzwi i usłyszałam przyciszone szepty. Znałam te głosy tak dobrze, że bez trudu je rozpoznałam. Więc chłopcy kombinowali za moimi plecami z Paulem. Brzydko, brzydko. Zaproszono mnie do wnętrza i już na wstępie zostałam poddana dokładnej obserwacji sześciu osób. Ich oczy były jak lasery, jakby skanowali mnie i w myślach oceniali. Nie bawiliśmy się w zwroty grzecznościowe i przesłodzoną kulturę osobistą.
- Postanowiliście przywrócić mnie do pracy?- Spytałam mając nadzieję, że z mojego głosu nie da wyłapać się nutki nadziei.
- Niezupełnie, piękna- oznajmił Harry. Wszystko wokół zdawało się zamazać. Pozostał tylko on. I jego propozycja. 

***

- Chyba sobie żartujesz?!- Wykrzyknęłam zrywając się z krzesła. 
- Skarbie, utrzymujesz się samodzielnie, uczysz, pracujesz, a przeraża cię myśl o... o odegraniu małej roli?- Harry posłał mi promienny uśmiech, który w jego mniemaniu miał mnie uspokoić.
- Małej roli? Czy ciebie do reszty pogięło?!
Nie kontrolowałam swoich słów. Nie kontrolowałam siebie.
- Piękna..- Spiorunowałam go wzrokiem.- Pomyśl, to zapewni ci dogodne życie na najbliższe trzy miesiące.
Jego siła perswazji była niesamowita. Co najmniej jak oczy.
- Niech ci będzie. Musisz jednak wiedzieć, że robię to tylko dla wypłaty.- Starałam się brzmieć wyniośle. Przysłuchiwałam się wielu ludziom i wielu z nich tak mówiło. Byłam jednak w tym okropna.

Harry przyciągnął mnie do siebie. Wsunął palce w moje włosy niszcząc przy tym starannie ułożoną fryzurę. Przesunął kciuki po moich policzkach pozostawiając w ślad za nimi wykwintne, które starałam się trzymać w ryzach. Na próżno. Szybko przybrałam barwę dojrzałego pomidora. Musnął swoimi ustami moje. Bezwiednie przymknęłam oczy, a z moich ust wyrwał się pomruk. Styles wyglądał na zadowolonego z mojej reakcji. Nie chciałam tak łatwo się rozgryźć.
- Co robisz?- Spytałam cicho.
- Ludzie nazywają to pocałunkiem. Zrobiłem to, ponieważ jestem w tobie zakochany po uszy. W twoich oczach widzę bezkresne niebo, w twoich włosach pióra kruka. Symbol mądrości. Gdy się uśmiechasz w moich ciele buzuje chęć, aby wyrazić ile dla mnie znaczysz. Przy każdym twoim ruchu, spojrzeniu czuję się, jakbym rodził się na nowo. Choć ty pewnie wolisz opcję pod tytułem "ćwiczę rolę", prawda piękna?
Stałam osłupiała. Zszokował mnie.
Harry Styles mnie zszokował.
Nie sądziłam, że dożyję tego dnia.

Rozległ się sygnał przypominający, że wszyscy mają stawić się na plan. Pora nakręcić teledysk.
Nie zdążyłam odpowiedzieć.

Oszukał mnie. Tak cholernie mnie oszukał. W teledysk nie było mowy o żadnym pocałunku. Zmyślił to. Dlaczego? Chciał ze mnie zadrwić?! Pobawić się mną?!
- Ty draniu! Jak mogłeś?!
- Jesteś zła?- Był wyraźnie zdziwiony. 
- Nie, tylko lubię sobie od czasu do czasu powrzeszczeć. Oczywiście, że jestem! Co chciałeś w ten sposób osiągnąć, zdobyć?!
- Ciebie.
- Myślisz, że to....Słucham?!
Nie tego się spodziewałam.
- U Szekspira Romeo w przyciasnych pantalonach wyczekiwał pod balkonem Julii. W komediach romantycznych wystarczy, aby facet przyniósł bukiet róż i dziewczyna już jest jego. Ale świat nie jest książką czy filmem. Co miałem więc zrobić? To co mówiłem przed kręceniem było prawdą, ale jesteś przekonana, że chcę ciebie tylko wykorzystać. Pomyślałem...pomyślałem, że to dobry sposób, żeby jakoś powiedzieć ci co czuję. Wiesz ile czasu zbierałem się na odwagę?
Stałam ze łzami w oczach. Plótł od rzeczy, ale mówił szczerze, z przekonaniem w głosie. Niewiele się zastanawiąjąc przerwałam jego tyradę i objęłam go, skrywając twarz w jego koszuli. 

Tego się nie spodziewał.

Objął mnie i ręką zaczął gładzić po plecach. Popłakałam się.
- [T.I]? Piękna, spokojnie. Chciałem tylko wyrazić swoje uczucia, a doprowadziłem cię do płaczu. Ekstra. 
- Nie- odezwał się przez łzy.- To było...cudowne. 
Stanęłam na palcach i pocałowałam go dając mu do zrozumienia, że podzielam jego emocje.
- Czyli...nie jesteś zła za to malutkie nagięcie prawdy?- Uśmiechnął się. Wyraźnie się ze mną droczył.
- Nie myśl sobie, że to tak łatwo. Będziesz mi się z tego jeszcze długo tłumaczył.- Przeciągnęłam samogłoski w wyrazie "długo".

Uśmiechnęłam się do niego.
Odwzajemnił ten uśmiech.
Nie tylko uśmiech.


 ***
Hej!
Nasza kochana Maddie, zapomniała przysłać mi rozdziałów, więc może być z nimi mały poślizg (oby mały). Tak więc módlmy się, aby odzyskała swe działo, bo z jej pechem wszystko jest możliwe, zapewniam.
Na razie radujcie się z drugiej części imagina XD A tak serio...
Mam nadzieję, że moje wypociny spodobają się wam choć troszkę. I cóż...sprawilibyście nam dużo radości, gdyby trochę was tutaj przybyło.

                                                               Alison